bakteria obca mnie atakuje,ratuje sie witamina ce,rutinoskorobinem.ale nic nie pomaga,gluty z nosa,drapanie w gardle...ehhh...nie dobrze.
wszystko zaczelo sie od busa...wyladowalam w londynie o czasie,sprytnie usiadlam na poczatku samolotu zeby sprawnie przejsc przez odprawe,i udalo sie,zero kolejek,cisza na lotnisku,z bagazami juz gorzej,wybieglam jak szalona a tam widze moje nieszczescie...bus serwisu 787 odjezdzaaaa....no nic,pomyslalam,kolejny za godzinke...a tu panna w okienku informuje mnie ze wolne miejsca sa dopiero na busa o 1 w nocy...ee??? ale ze moge co godzine pojsc i zapytac kierowcy czy sie miejsce nie znajdzie wczesniej.wiec latalam porozpinana co godzine grzecznie pytajac czy mnie nikt nie przygarnie........przeczytalam cala ksiazke wypilam dwie kawy,3 herbatki earl greya,napisalam mase zrozpaczonych smsow.Koniec koncow w zatloczonym autobusie jedyne miejsce bylo kolo chlopa co kichal smarkal kaszlal i nie wiem co jeszcze bo mi sie zasnelo...tak oto w domu bylam o 3 w nocy zla,zmeczona.Tak mi przyszlo rozpoczac nowy rok w uk...z bolem glowy,i gilem do samej podlogi...
i tyle.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
glut do ziemi brzmi bosko. mam nadzieje ze do rpacy nie chodzisz. odezwac sie mialas babo! buziaki
Prześlij komentarz